Levi przyglądał się
swoim dłoniom.
Zastanawiał się czy takie
powinny być. Czy na pewno jest to dobrze, że są całkowicie poddane jego woli w
takiej chwili? Może powinny zachowywać się inaczej, odzwierciedlać to, co
działo się w jego wnętrzu, drżeć? Nigdy nie uważał opanowania za złą cechę. Uznawał
ją wręcz za niezbędną dla osoby z jego obowiązkami. Lecz gdy nadchodziły takie
momenty, w których wszystko, co dotychczas go otaczało, nagle obracało się w
popiół, czasami powątpiewał w zalety swojego opanowania. Z jednej strony nie
miał takich przywilejów jak początkujący amatorzy – nie mógł sobie pozwolić na
okazywanie światu swego bólu. Gdyby dowództwo tak robiło, wszyscy by tak postępowali.
On był autorytetem, nie
mógł w siebie wątpić. Jednak z drugiej strony czuł, że to wszystko go
przytłacza i dusi.
Można więc zadać sobie
jedno pytanie – dlaczego, gdy wszyscy ludzie i ten cały zamęt zniknął, a on
zamknął się sam w swoim pokoju, nie pozwolił sobie na tę słabość?
Dobrze wiedział, że kiedy
ktoś zaczyna z siebie cokolwiek wyrzucać, trudno mu jest przestać. Nie miał na
to czasu. Zresztą, wyznawał żelazną zasadę, że tylko poprzez ból zyskuje się
nowe umiejętności. Jednakże… Trzeba było go znieść, uporać się z nim możliwie jak
najprędzej.
A to trwało.
Czuł, jak coś ściska mu
trzewia – tylko one miały odwagę, by sprzeciwić się jego woli. Dawało mu to
jednak pewność, że walcząc z Tytanami nie utracił swojego człowieczeństwa.
Wciąż odczuwał stratę, za każdym razem, gdy przed oczami stawały mu niedawno
widziane obrazy członków jego oddziału ubroczonych we krwi. Wiedział, że nie
powinien się do nich przywiązywać, ale to byli jego ludzie. Mimo wszystko, a
szczególnie tego, że nie uzewnętrzniał się przed nikim, a świat miał go za
chłodnego drania i bohatera-solistę, to ufał im. Mógł powierzyć im najtrudniejsze
zadania i był pewien, że je wykonają. To wystarczyło, by mieli na niego wpływ.
Przyzwyczaił się do ich obecności.
Ale teraz, gdy odeszli tak
nagle i to wszyscy naraz, wyraźnie czuł, że kiedyś należeli do jego świata.
Pogodził się już z tym,
że w tej rzeczywistości wszystkim brakuje stateczności, bo komu jej nie
brakowało?
Walka z Tytanami była dla
niego czymś jak oddychanie – robił to instynktownie. To był główny cel, ale
kiedy droga wiodąca ku niemu nagle się zmieniała, a dotychczasowi towarzysze
znikali, zaczynał się wahać. Każdy miał do tego prawo. Jednakże Levi starał się
z niego nie korzystać.
To nie było aż takie
trudne. Bieżące problemy i obowiązki w jakiejś części odwracały jego uwagę.
Problem rodził się, gdy pozostawał w stanie bezczynności.
W takich chwilach
podziwiał Erwina za jego pewność i opanowanie z jakim żegnał swoich żołnierzy. Najrozsądniej
było brać z niego przykład, ale on wolał się z tym uporać po swojemu. Zdawało mu
się to prostsze.
Wstał. Kiedy dopadały
go te myśli o zmarłych, jego jedynym ratunkiem była jakakolwiek czynność.
Zasłonił okna starą firaną i oparł o nią czoło. Wiedział, że nie jest słaby.
Takie uczucia zabijają, a on wciąż żył.
Nagle usłyszał ciche
pukanie. Levi nie chciał się z nikim widzieć. Myślał, że dał zadania wszystkim,
aby zostawili go w spokoju na przynajmmniej godzinę.
Ach tak. Zapomniał o
źródle jego problemów, a nadziei całego rodzaju ludzkiego.
– Kapralu Levi, czy mogę
wejść? – zapytał, nie tak pewnie jak zazwyczaj, Eren Yeager, który stał u progu
drzwi, zaglądając do środka.
Nie odpowiedział, tylko
zlustrował go obojętnym spojrzeniem tak, jak miał to w zwyczaju. Chłopak
speszył się lekko brakiem odpowiedzi na pytanie, ale mimo to wszedł do środka.
– Wszyscy po powrocie
dostali jakieś rozkazy, oprócz mnie. Chciałem zapytać, czy jest coś co mógłbym
zrobić?
„Mógłbyś stąd wyjść”,
pomyślał Levi, ale odpuścił sobie tę błahostkę, bo widział, w jakim stanie jest
chłopak.
W jakim stanie obaj
byli.
Eren lekko się chwiał
na nogach – tylko udawał, że regeneracja dobiegła końca, jednak nawet do tej
pory nie wrócił do pełni sił.
– Skoro nie wydałem ci
poleceń to znaczy, że ich nie ma, mam rację? – odpowiedział Kapral i z powrotem
obrócił się w stronę zasłoniętego okna. Odsłonił je machinalnie, jakby
zapomniał, że tuż przed chwilą je zasłonił.
– Co? Znaczy… Wydało mi
się to dziwne. Zawsze dostawałem jakieś polecenia. Gdy pytałem, inni zwiadowcy
odesłali mnie tutaj, abym zapytał.
Zanim Levi odpowiedział,
zastanawiał się dlaczego ten dzieciak jeszcze nie wyszedł, jakby odpoczynek nie
był odpowiednio sugestywnie zaproponowany. Czemu był taki uparty? Szczyt
głupoty czy przesadzona sumienność? Szczególnie po tej wyprawie było wskazane,
aby wypoczął. Ale nie, on i tak postanowił go nękać.
– Niepotrzebnie to
zrobiłeś. To było jasne, że masz odpoczywać. A teraz idź.
Eren nie poruszył się
nawet odrobinę, tylko jego wzrok powędrował gdzieś niżej. Szukał odpowiednich
słów albo już je znalazł, ale krępował się je wypowiedzieć. Levi podejrzewał, o
co mogło chodzić.
– Nie wiedziałem, że
jedna decyzja mogła zaważyć. Gdybym…
– To teraz nie ma
znaczenia – Levi bez wahania zaczął się zbliżać w kierunku nieproszonego
gościa, miał ochotę wyrzucić go własnoręcznie. Myślał, że ten zmniejszający się
dystans między nimi zmotywuje go do wyjścia, odstraszy, ale najwyraźniej Erenowi
bardzo zależało na tym, by drążyć uciążliwy dla Kaprala temat.
Jednakże Eren się nie poruszył
i ostatecznie chłopak został przyparty do ściany. Byli bardzo blisko siebie i
Levi miał nadzieje, że to spotęguje powagę jego słów.
– To nie jest dobry
dzień. Nie szukaj we mnie spowiednika, niańki lub kogokolwiek z tego rodzaju.
To, że jesteś mi podporządkowany, nie oznacza, że łączy nas coś więcej. Radzę
ci tylko jedno – przyjmij konsekwencje swoich czynów jak Zwiadowca. Niczego już
nie zmienisz.
Nie wiadomo, kiedy ręka
Leviego znalazła się na ścianie tuż obok głowy Erena. Może liczył, że w ten
sposób go wypędzi. Taki cel podyktowała mu chwila, jednak później żałował tego
aktu. Nie miało to żadnego celu. Był zmęczony, nie działał rozsądnie, tak jak w
normalnych warunkach.
– Nie myślałem o sobie.
Ja jestem sprawcą, ale wiem, że nie mi jest teraz najciężej – powiedział Eren decydując
się na bezpośrednie spojrzenie.
Jego oczy ukazywały
teraz coś innego. Nie to, co Levi widział na co dzień. Nie były ani nierozumne,
jakie zdawały się, gdy przebywał wśród swoich, ani takie zwierzęce, gdy mówił o
zabijaniu Tytanów.
Tliło się w nich
zrozumienie. Były odbiciem przynajmniej części tego, co czuł w tamtej chwili
Levi. To poczucie winy za źle podjętą decyzję. Skąd on to znał? Byli do siebie
podobni, jedynie różniło ich doświadczenie.
Chociaż nie można było
powiedzieć, że do końca prześwietlił myśli Erena. Ukrywało się tam coś, czego
sam nie umiał rozszyfrować. Dziwny błysk w oku, jakby pełen nadziei.
Oblicze Leviego lekko pociemniało. Miał ochotę
uśmiechnąć się sarkastycznie i wyrzucić go za drzwi, ale nie uczynił tego. Ta
dziecięca zapalczywość chłopaka niemiłosiernie go denerwowała. Nie powinien był
tu przychodzić tak wcześnie po pięćdziesiątej siódmej wyprawie.
– Powinieneś już wyjść
– powiedział tylko i już miał się odwrócić, wycofać się w głąb pokoju i
całkowicie zignorować przybysza, kiedy wydarzyło się coś czego nie przewidział.
Zabierał już rękę ze
ściany i w połowie się obrócił, gdy poczuł nagle ciepły dotyk dłoni Erena,
która niezapowiedzianie go zatrzymała. Pewność, z jaką trzymał jego rękę, mocno
zelżała, w momencie kiedy obdarował go najbardziej zaskoczonym spojrzeniem, które
miał w zanadrzu. Leviemu przeszło przez myśl, jakim cudem, te słabe ręce,
przemieniają się w tak monstrualne kończyny tytana. Były wątłe i niewinne. Lecz
jego wątpliwości momentalnie się rozwiały, wystarczyło, że spojrzał mu jeszcze
raz w oczy. To nie był on. Czyżby trzecia twarz Yeagera nagle się ujawniła?
– Chciałem tylko coś
powiedzieć – chłopak zawahał się, ale nie chciał puścić dłoni Leviego.
Niepewność, z jaką to wcześniej robił, przeskoczyła nagle na głos. –
Przeprosiny- to byłoby za mało. Ale… Ja wiem, że to było wasze zadanie- chronić
mnie. A ja nie chciałem wam tego utrudniać. Może to dlatego, to wszystko tak się
potoczyło. Moje życie zostało kupione dziesiątkami innych, ale chciałem, żebyś
wiedział Kapralu, że nie jest to dla mnie bez znaczenia. Jeśli mógłbym coś
zrobić, to… – nie dokończył i tylko z oczekiwaniem popatrzył na Leviego.
Kapral nagle zrozumiał co kryło się pod
wcześniejszą potrzebą znalezienia sobie zadania. Tu nie chodziło tylko o
polecenia służbowe. W grę wchodziła potrzeba zrobienia czegokolwiek, by zająć
swój umysł. Pod tym względem bardzo go rozumiał.
– Mówisz, że chciałbyś
coś zrobić, tak? – zapytał Levi niebezpiecznie zbliżając się do chłopaka. –
Jesteś tego pewien?
Eren skrępowany puścił
jego dłoń i mimowolnie odwracając na bok wzrok, kiwnął głową. Zachowywał się
jak zwierzę, które, o ironio, samo założyło na siebie sidła. Ta sytuacja bawiła
Leviego, mimo całej jej powagi.
– Doceniam to. Będę o
tym pamiętał, a teraz możesz już iść – nie mówił tego tak wrogo, jak za
poprzednim razem. Był wyjątkowo szczery.
Eren po raz kolejny
zdecydował się spojrzeć na niego. Uniósł swój wzrok w górę. Jego zielone oczy wydawały
się starsze, zmęczone tym, co widziały. Różnica była niezauważalna na pierwszy
rzut oka. Jednakże było widać w nich dojrzałość, którą wcześniej chłopak się
nie chwalił. Levi teraz nie był w stanie tak łatwo odczytać jego myśli, jak
robił to parę dni wcześniej. Stały się zagadką. Mieszanką różnych uczuć, bo one
nie tylko dawały zrozumienie, one także go szukały.
Reszta potoczyła się
szybko, zbyt szybko. Prawdopodobnie wszystko to rozegrałoby się inaczej, gdyby
obaj byliby w pełni sił. Byli zbyt zmęczeni, żeby być sobą albo żeby ukrywać
prawdziwych siebie.
Nagle Eren znalazł się
tak blisko, że granica obu ich ust została naruszona w tym spontanicznym i
odważnym czynie. Levi go nie odrzucił, może dlatego, że zmęczony, zbyt późno
reagował albo dlatego, że ta chwila trwała niezwykle krótko.
Jednak w tym pocałunku ukryte
było całe to zmęczenie, rozpacz, złość i tęsknota, które obaj ukrywali przed
światem, nawet przed sobą nawzajem. Rozumieli się.
Ten niezwykły stan
prysł, w momencie gdy Yeager uciekł pośpiesznie, nie oglądając się wstecz. Przerosła
go odwaga tego czynu. Postąpił instynktownie i uciekł.
Levi pozostał sam. Wcześniej
szukał samotności, by uporać się z bólem,
ale teraz aż tak bardzo mu na niej nie zależało. Gest Yeagera zaskoczył go, ale
to nie był odpowiedni czas. Jeszcze długo przyglądał się drzwiom, za którymi
zniknął chłopak. Wspomnienie to było żywe. Widział go dokładnie, a szczególnie
to, jak się odmienił w tamtej chwili. Na twarz wyskoczyły mu niewinne plamy
gorąca, oczy błyszczały. Cała ta czynność była tak płynna, że bez problemu
skradła nie tylko jeden pocałunek, ale również część tego zwątpienia, która
przez ostatni czas mocno go dręczyła. Eren był inny, Levi zauważył to już
wcześniej.
Chyba zależało mu na
nim. Teraz jeszcze bardziej potrzebował w swoim życiu dowódcy, swojego Kaprala.
Nagle wszystko, co go
otaczało, oblekła czerń. Było to zupełnie nieoczekiwane i przypominało
opowieści innych, którzy doświadczyli omdlenia.
To było głupie. On
nigdy nie mdlał, więc dlaczego teraz, tak bez powodu? Mogło to być zmęczenie,
ale w przeszłości bywał o wiele bardziej wykończony niż teraz. Nie umiał sobie na
to pytanie odpowiedzieć.
Nie czuł swojego ciała,
ani nie widział nic, ale wyraźnie słyszał swoje imię wypowiadane z dziwną
natarczywością. Czy to był Eren? Nie oprzytomniał jeszcze i nie mógł tego
sprawdzić, ale po krótkiej chwili głos ten nabierał kobiecego wydźwięku. Był to
głos Hanji.
Wtedy się ocknął.
– Mieliśmy pójść razem do Erwina po posiłku, a
ja tu widzę, że sobie śpisz – powiedziała i odsłoniła zasłonę okna. – Poczekam
na zewnątrz, ale się pośpiesz.
Spojrzała na niego
wyrozumiale i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Podniósł się z łóżka. Nie
wiedział dokładnie ile spał i czy wszystko, co miał dopilnować po przyjeździe,
zostało wykonane. Lecz pomimo całej tej gamy obowiązków, która na niego czekała,
jakoś nie umiał oderwać oczu od własnej ręki. Jak w śnie, patrzył na nią, ale
tym razem zastanawiając się, dlaczego miał taki sen. Czemu był taki realny, że
omal nie pomylił go z rzeczywistością. Rzadko miewał sny, były one z reguły
krótkie i niekształtne. Jednak ten pozostawił po sobie dziwny ślad. Miał
wrażenie, że jest mu niecodziennie ciepło w miejscu, gdzie trzymała go ręka
Yeagera. Próbował sobie wmówić, że tylko mu się wydaje.
Czy na pewno był to
sen? A może zasnął tuż po jego odejściu? Byłoby to nawet możliwe, gdyby nie
skaleczona noga, która nagle przypomniała o swoim istnieniu. We śnie go nie
bolała.
Dziwnie się czuł, tak
niecodziennie. Nawet gdyby dla zabawy założyć, że takie coś mogło się wydarzyć,
realność tego zdarzenia była mało prawdopodobna. Był
przekonany, że w świecie rzeczywistym nigdy nie miałoby to miejsca. W ten
sposób jego sen stawał się coraz bardziej niemożliwy. Tak zazwyczaj się dzieje
po niecodziennych marach – im więcej czasu mija od przebudzenia, tym wydają się
coraz bardziej nierealne.
I właśnie tak było
wtedy. Levi postanowił już więcej się nad tym nie rozwodzić, ale nie mógł sam
przed sobą ukryć, że w tym śnie docenił Erena. Odmienił się w jego oczach.
– Levi! Nie będę na
ciebie czekać – głos Hanji wyrwał go z zamyślenia. Dokończył się ubierać i wyszedł.
Może cała reszta tego
dnia potoczyłaby się tak jak przewidywał. Rozmowy, ustalenia i rozkazy.
Dopilnowanie spraw związanych z organizacją i pochówkiem ciał, które
przywieźli. Przy tym natłoku nowych informacji mógłby nawet zapomnieć o tej
osobliwej marze. Jednakże tak się nie
stało.
A to wszystko przez
pewną parę oczu, które były identyczne do tych ze snu.
~ Linxfeather
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz