poniedziałek, 27 października 2014

Levi x Eren: Lustrzane spojrzenie

Levi przyglądał się swoim dłoniom.
Zastanawiał się czy takie powinny być. Czy na pewno jest to dobrze, że są całkowicie poddane jego woli w takiej chwili? Może powinny zachowywać się inaczej, odzwierciedlać to, co działo się w jego wnętrzu, drżeć? Nigdy nie uważał opanowania za złą cechę. Uznawał ją wręcz za niezbędną dla osoby z jego obowiązkami. Lecz gdy nadchodziły takie momenty, w których wszystko, co dotychczas go otaczało, nagle obracało się w popiół, czasami powątpiewał w zalety swojego opanowania. Z jednej strony nie miał takich przywilejów jak początkujący amatorzy ­– nie mógł sobie pozwolić na okazywanie światu swego bólu. Gdyby dowództwo tak robiło, wszyscy by tak postępowali.
On był autorytetem, nie mógł w siebie wątpić. Jednak z drugiej strony czuł, że to wszystko go przytłacza i dusi.
Można więc zadać sobie jedno pytanie – dlaczego, gdy wszyscy ludzie i ten cały zamęt zniknął, a on zamknął się sam w swoim pokoju, nie pozwolił sobie na tę słabość?
Dobrze wiedział, że kiedy ktoś zaczyna z siebie cokolwiek wyrzucać, trudno mu jest przestać. Nie miał na to czasu. Zresztą, wyznawał żelazną zasadę, że tylko poprzez ból zyskuje się nowe umiejętności. Jednakże… Trzeba było go znieść, uporać się z nim możliwie jak najprędzej.
A to trwało.
Czuł, jak coś ściska mu trzewia – tylko one miały odwagę, by sprzeciwić się jego woli. Dawało mu to jednak pewność, że walcząc z Tytanami nie utracił swojego człowieczeństwa. Wciąż odczuwał stratę, za każdym razem, gdy przed oczami stawały mu niedawno widziane obrazy członków jego oddziału ubroczonych we krwi. Wiedział, że nie powinien się do nich przywiązywać, ale to byli jego ludzie. Mimo wszystko, a szczególnie tego, że nie uzewnętrzniał się przed nikim, a świat miał go za chłodnego drania i bohatera-solistę, to ufał im. Mógł powierzyć im najtrudniejsze zadania i był pewien, że je wykonają. To wystarczyło, by mieli na niego wpływ. Przyzwyczaił się do ich obecności.
Ale teraz, gdy odeszli tak nagle i to wszyscy naraz, wyraźnie czuł, że kiedyś należeli do jego świata.
Pogodził się już z tym, że w tej rzeczywistości wszystkim brakuje stateczności, bo komu jej nie brakowało?
Walka z Tytanami była dla niego czymś jak oddychanie – robił to instynktownie. To był główny cel, ale kiedy droga wiodąca ku niemu nagle się zmieniała, a dotychczasowi towarzysze znikali, zaczynał się wahać. Każdy miał do tego prawo. Jednakże Levi starał się z niego nie korzystać.
To nie było aż takie trudne. Bieżące problemy i obowiązki w jakiejś części odwracały jego uwagę. Problem rodził się, gdy pozostawał w stanie bezczynności.
W takich chwilach podziwiał Erwina za jego pewność i opanowanie z jakim żegnał swoich żołnierzy. Najrozsądniej było brać z niego przykład, ale on wolał się z tym uporać po swojemu. Zdawało mu się to prostsze.   
Wstał. Kiedy dopadały go te myśli o zmarłych, jego jedynym ratunkiem była jakakolwiek czynność. Zasłonił okna starą firaną i oparł o nią czoło. Wiedział, że nie jest słaby. Takie uczucia zabijają, a on wciąż żył.
Nagle usłyszał ciche pukanie. Levi nie chciał się z nikim widzieć. Myślał, że dał zadania wszystkim, aby zostawili go w spokoju na przynajmmniej godzinę.
Ach tak. Zapomniał o źródle jego problemów, a nadziei całego rodzaju ludzkiego.
– Kapralu Levi, czy mogę wejść? – zapytał, nie tak pewnie jak zazwyczaj, Eren Yeager, który stał u progu drzwi, zaglądając do środka.
Nie odpowiedział, tylko zlustrował go obojętnym spojrzeniem tak, jak miał to w zwyczaju. Chłopak speszył się lekko brakiem odpowiedzi na pytanie, ale mimo to wszedł do środka.
– Wszyscy po powrocie dostali jakieś rozkazy, oprócz mnie. Chciałem zapytać, czy jest coś co mógłbym zrobić?
„Mógłbyś stąd wyjść”, pomyślał Levi, ale odpuścił sobie tę błahostkę, bo widział, w jakim stanie jest chłopak.
W jakim stanie obaj byli.
Eren lekko się chwiał na nogach – tylko udawał, że regeneracja dobiegła końca, jednak nawet do tej pory nie wrócił do pełni sił.
– Skoro nie wydałem ci poleceń to znaczy, że ich nie ma, mam rację? – odpowiedział Kapral i z powrotem obrócił się w stronę zasłoniętego okna. Odsłonił je machinalnie, jakby zapomniał, że tuż przed chwilą je zasłonił.
– Co? Znaczy… Wydało mi się to dziwne. Zawsze dostawałem jakieś polecenia. Gdy pytałem, inni zwiadowcy odesłali mnie tutaj, abym zapytał.
Zanim Levi odpowiedział, zastanawiał się dlaczego ten dzieciak jeszcze nie wyszedł, jakby odpoczynek nie był odpowiednio sugestywnie zaproponowany. Czemu był taki uparty? Szczyt głupoty czy przesadzona sumienność? Szczególnie po tej wyprawie było wskazane, aby wypoczął. Ale nie, on i tak postanowił go nękać.
– Niepotrzebnie to zrobiłeś. To było jasne, że masz odpoczywać. A teraz idź.
Eren nie poruszył się nawet odrobinę, tylko jego wzrok powędrował gdzieś niżej. Szukał odpowiednich słów albo już je znalazł, ale krępował się je wypowiedzieć. Levi podejrzewał, o co mogło chodzić.
– Nie wiedziałem, że jedna decyzja mogła zaważyć. Gdybym…
– To teraz nie ma znaczenia – Levi bez wahania zaczął się zbliżać w kierunku nieproszonego gościa, miał ochotę wyrzucić go własnoręcznie. Myślał, że ten zmniejszający się dystans między nimi zmotywuje go do wyjścia, odstraszy, ale najwyraźniej Erenowi bardzo zależało na tym, by drążyć uciążliwy dla Kaprala temat.
Jednakże Eren się nie poruszył i ostatecznie chłopak został przyparty do ściany. Byli bardzo blisko siebie i Levi miał nadzieje, że to spotęguje powagę jego słów.
– To nie jest dobry dzień. Nie szukaj we mnie spowiednika, niańki lub kogokolwiek z tego rodzaju. To, że jesteś mi podporządkowany, nie oznacza, że łączy nas coś więcej. Radzę ci tylko jedno – przyjmij konsekwencje swoich czynów jak Zwiadowca. Niczego już nie zmienisz.
Nie wiadomo, kiedy ręka Leviego znalazła się na ścianie tuż obok głowy Erena. Może liczył, że w ten sposób go wypędzi. Taki cel podyktowała mu chwila, jednak później żałował tego aktu. Nie miało to żadnego celu. Był zmęczony, nie działał rozsądnie, tak jak w normalnych warunkach.
– Nie myślałem o sobie. Ja jestem sprawcą, ale wiem, że nie mi jest teraz najciężej – powiedział Eren decydując się na bezpośrednie spojrzenie.
Jego oczy ukazywały teraz coś innego. Nie to, co Levi widział na co dzień. Nie były ani nierozumne, jakie zdawały się, gdy przebywał wśród swoich, ani takie zwierzęce, gdy mówił o zabijaniu Tytanów.
Tliło się w nich zrozumienie. Były odbiciem przynajmniej części tego, co czuł w tamtej chwili Levi. To poczucie winy za źle podjętą decyzję. Skąd on to znał? Byli do siebie podobni, jedynie różniło ich doświadczenie.
Chociaż nie można było powiedzieć, że do końca prześwietlił myśli Erena. Ukrywało się tam coś, czego sam nie umiał rozszyfrować. Dziwny błysk w oku, jakby pełen nadziei.
 Oblicze Leviego lekko pociemniało. Miał ochotę uśmiechnąć się sarkastycznie i wyrzucić go za drzwi, ale nie uczynił tego. Ta dziecięca zapalczywość chłopaka niemiłosiernie go denerwowała. Nie powinien był tu przychodzić tak wcześnie po pięćdziesiątej siódmej wyprawie.
– Powinieneś już wyjść – powiedział tylko i już miał się odwrócić, wycofać się w głąb pokoju i całkowicie zignorować przybysza, kiedy wydarzyło się coś czego nie przewidział.
Zabierał już rękę ze ściany i w połowie się obrócił, gdy poczuł nagle ciepły dotyk dłoni Erena, która niezapowiedzianie go zatrzymała. Pewność, z jaką trzymał jego rękę, mocno zelżała, w momencie kiedy obdarował go najbardziej zaskoczonym spojrzeniem, które miał w zanadrzu. Leviemu przeszło przez myśl, jakim cudem, te słabe ręce, przemieniają się w tak monstrualne kończyny tytana. Były wątłe i niewinne. Lecz jego wątpliwości momentalnie się rozwiały, wystarczyło, że spojrzał mu jeszcze raz w oczy. To nie był on. Czyżby trzecia twarz Yeagera nagle się ujawniła?
– Chciałem tylko coś powiedzieć – chłopak zawahał się, ale nie chciał puścić dłoni Leviego. Niepewność, z jaką to wcześniej robił, przeskoczyła nagle na głos. – Przeprosiny- to byłoby za mało. Ale… Ja wiem, że to było wasze zadanie- chronić mnie. A ja nie chciałem wam tego utrudniać. Może to dlatego, to wszystko tak się potoczyło. Moje życie zostało kupione dziesiątkami innych, ale chciałem, żebyś wiedział Kapralu, że nie jest to dla mnie bez znaczenia. Jeśli mógłbym coś zrobić, to… – nie dokończył i tylko z oczekiwaniem popatrzył na Leviego.
 Kapral nagle zrozumiał co kryło się pod wcześniejszą potrzebą znalezienia sobie zadania. Tu nie chodziło tylko o polecenia służbowe. W grę wchodziła potrzeba zrobienia czegokolwiek, by zająć swój umysł. Pod tym względem bardzo go rozumiał.
– Mówisz, że chciałbyś coś zrobić, tak? – zapytał Levi niebezpiecznie zbliżając się do chłopaka. – Jesteś tego pewien?
Eren skrępowany puścił jego dłoń i mimowolnie odwracając na bok wzrok, kiwnął głową. Zachowywał się jak zwierzę, które, o ironio, samo założyło na siebie sidła. Ta sytuacja bawiła Leviego, mimo całej jej powagi.
– Doceniam to. Będę o tym pamiętał, a teraz możesz już iść – nie mówił tego tak wrogo, jak za poprzednim razem. Był wyjątkowo szczery.
Eren po raz kolejny zdecydował się spojrzeć na niego. Uniósł swój wzrok w górę. Jego zielone oczy wydawały się starsze, zmęczone tym, co widziały. Różnica była niezauważalna na pierwszy rzut oka. Jednakże było widać w nich dojrzałość, którą wcześniej chłopak się nie chwalił. Levi teraz nie był w stanie tak łatwo odczytać jego myśli, jak robił to parę dni wcześniej. Stały się zagadką. Mieszanką różnych uczuć, bo one nie tylko dawały zrozumienie, one także go szukały.
Reszta potoczyła się szybko, zbyt szybko. Prawdopodobnie wszystko to rozegrałoby się inaczej, gdyby obaj byliby w pełni sił. Byli zbyt zmęczeni, żeby być sobą albo żeby ukrywać prawdziwych siebie.
Nagle Eren znalazł się tak blisko, że granica obu ich ust została naruszona w tym spontanicznym i odważnym czynie. Levi go nie odrzucił, może dlatego, że zmęczony, zbyt późno reagował albo dlatego, że ta chwila trwała niezwykle krótko.
Jednak w tym pocałunku ukryte było całe to zmęczenie, rozpacz, złość i tęsknota, które obaj ukrywali przed światem, nawet przed sobą nawzajem. Rozumieli się.
Ten niezwykły stan prysł, w momencie gdy Yeager uciekł pośpiesznie, nie oglądając się wstecz. Przerosła go odwaga tego czynu. Postąpił instynktownie i uciekł.
Levi pozostał sam. Wcześniej szukał samotności, by uporać się z  bólem, ale teraz aż tak bardzo mu na niej nie zależało. Gest Yeagera zaskoczył go, ale to nie był odpowiedni czas. Jeszcze długo przyglądał się drzwiom, za którymi zniknął chłopak. Wspomnienie to było żywe. Widział go dokładnie, a szczególnie to, jak się odmienił w tamtej chwili. Na twarz wyskoczyły mu niewinne plamy gorąca, oczy błyszczały. Cała ta czynność była tak płynna, że bez problemu skradła nie tylko jeden pocałunek, ale również część tego zwątpienia, która przez ostatni czas mocno go dręczyła. Eren był inny, Levi zauważył to już wcześniej.
Chyba zależało mu na nim. Teraz jeszcze bardziej potrzebował w swoim życiu dowódcy, swojego Kaprala.
Nagle wszystko, co go otaczało, oblekła czerń. Było to zupełnie nieoczekiwane i przypominało opowieści innych, którzy doświadczyli omdlenia.
To było głupie. On nigdy nie mdlał, więc dlaczego teraz, tak bez powodu? Mogło to być zmęczenie, ale w przeszłości bywał o wiele bardziej wykończony niż teraz. Nie umiał sobie na to pytanie odpowiedzieć.
Nie czuł swojego ciała, ani nie widział nic, ale wyraźnie słyszał swoje imię wypowiadane z dziwną natarczywością. Czy to był Eren? Nie oprzytomniał jeszcze i nie mógł tego sprawdzić, ale po krótkiej chwili głos ten nabierał kobiecego wydźwięku. Był to głos Hanji.
Wtedy się ocknął.
 – Mieliśmy pójść razem do Erwina po posiłku, a ja tu widzę, że sobie śpisz – powiedziała i odsłoniła zasłonę okna. – Poczekam na zewnątrz, ale się pośpiesz.
Spojrzała na niego wyrozumiale i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Podniósł się z łóżka. Nie wiedział dokładnie ile spał i czy wszystko, co miał dopilnować po przyjeździe, zostało wykonane. Lecz pomimo całej tej gamy obowiązków, która na niego czekała, jakoś nie umiał oderwać oczu od własnej ręki. Jak w śnie, patrzył na nią, ale tym razem zastanawiając się, dlaczego miał taki sen. Czemu był taki realny, że omal nie pomylił go z rzeczywistością. Rzadko miewał sny, były one z reguły krótkie i niekształtne. Jednak ten pozostawił po sobie dziwny ślad. Miał wrażenie, że jest mu niecodziennie ciepło w miejscu, gdzie trzymała go ręka Yeagera. Próbował sobie wmówić, że tylko mu się wydaje.
Czy na pewno był to sen? A może zasnął tuż po jego odejściu? Byłoby to nawet możliwe, gdyby nie skaleczona noga, która nagle przypomniała o swoim istnieniu. We śnie go nie bolała.
Dziwnie się czuł, tak niecodziennie. Nawet gdyby dla zabawy założyć, że takie coś mogło się wydarzyć, realność tego zdarzenia była mało prawdopodobna. Był przekonany, że w świecie rzeczywistym nigdy nie miałoby to miejsca. W ten sposób jego sen stawał się coraz bardziej niemożliwy. Tak zazwyczaj się dzieje po niecodziennych marach – im więcej czasu mija od przebudzenia, tym wydają się coraz bardziej nierealne.
I właśnie tak było wtedy. Levi postanowił już więcej się nad tym nie rozwodzić, ale nie mógł sam przed sobą ukryć, że w tym śnie docenił Erena. Odmienił się w jego oczach.
– Levi! Nie będę na ciebie czekać – głos Hanji wyrwał go z zamyślenia. Dokończył się ubierać i wyszedł.
Może cała reszta tego dnia potoczyłaby się tak jak przewidywał. Rozmowy, ustalenia i rozkazy. Dopilnowanie spraw związanych z organizacją i pochówkiem ciał, które przywieźli. Przy tym natłoku nowych informacji mógłby nawet zapomnieć o tej osobliwej marze.  Jednakże tak się nie stało.
A to wszystko przez pewną parę oczu, które były identyczne do tych ze snu.

~ Linxfeather




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz